Mój poranek wygląda jak zwykle, chociaż na tej trupiej twarzy, której odbicie dostrzegam w lustrze, widzę malutki cień uśmiechu, a zaraz potem delikatny rumieniec. To nie zdarza się zbyt często. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, iż coś takiego nie miało miejsca od co najmniej roku.
W drodze powrotnej do mojego pokoju zaglądam do brata, Shane śpi jak zabity. Przez myśl przechodzi mi, że całkiem przyjemnie by było, gdyby faktycznie był martwy. Potrząsam głową. Nie mogę tak myśleć. Nie wypada mi.
Mam wrażenie, iż podłoga skrzypi bardziej niż zwykle, cholerne stare deski. Jednak lubię nasz stary dom, jest taki majestatyczny, piękny po prostu.
Zakładam na siebie sweter, którego nie nosiłem od wieków. Coś mnie blokowało, a może raczej ktoś. Na rękawie znajduję długi, ciemny, kręcony włos owego ktosia. Chyba powinienem spróbować jeszcze raz… Aż żal, że dopiero po roku się do tego zebrałem. Większy żal, że niewiele by brakowało, a szybko bym odpuścił dociekanie prawy. Nie mogę, prawda? Przynajmniej nie powinienem. Iść, nie iść?
Iść.
Ale..
Iść, tak, iść.
Kiedy zamykam drzwi od domu, łapię się na tym, iż nie mam pojęcia, jaki jest dzień. Lecz czy to ważne? Tak czy siak nie wybierałem się do szkoły.
Serce mi bije wyjątkowo mocno, to chyba stres. Zapalam papierosa, ale zamiast się chociaż trochę rozluźnić, moje ciało jeszcze bardziej się spina, a tętno przyspiesza. Cholera, cholera, cholera. Jest trudno. Przez ostatnie miesiące starałem się nic nie czuć, udawało się, teraz chyba wszystko postanowiło napaść jednocześnie.
Jej drzwi. Pukam, nie czekam, aż ktoś mi otworzy, zwyczajnie wchodzę. Widzę zdziwienie na twarzy babci Mandy, które zaraz zastępuje strach.
- Przepraszam - szepczę, żeby zaraz zniknąć na schodach. Z moją przyjaciółką zderzam się na pół piętrze. Najpierw w oczach ma szok, chwilę potem dostrzegam może przez sekundę cień uśmiechu, który zaraz potem zastępuje złość.
- Co ty tu… - mówi, ale słowa nie wychodzą z jej ust tak jak zazwyczaj. Miała w zwyczaju mówić niczym karabin, dużo, szybko i bez przerw. Teraz się jąkała i każde słowo wypluwała osobno. - Spence, co ty tutaj do cholery robisz?
- Chcę wyjaśnień - odpieram bez namysłu, o dziwo brzmi całkiem stanowczo, a ona wydaje się być pod wrażeniem.
- Jest szósta rano - protestuje.
- W czym to przeszkadza? - pytam, bo nic innego mi nie przychodzi do głowy.
- Daj… Daj mi piętnaście minut - słyszę jej zrezygnowany ton, a zaraz potem wymija mnie na schodach i znika w łazience, ja oczywiście odprowadzam ją wzrokiem, po czym grzecznie czekam. Nic nie mówię. Oglądam rodzinne zdjęcia nad schodami. Po co się właściwie je wiesza..? Niczym dekoracja w tanim serialu. Gdzieś tam w tle, niewyraźne, ale widoczne na tyle, aby rozpoznać twarze i dostrzec uśmiech. ‘Patrzcie, kiedyś byliśmy szczęśliwi, a teraz taki problem’ - tak to mniej więcej widać w serialach. Chyba właśnie dlatego ich nienawidzę.
- Zawiesiłeś się? - dociera do mnie nieco niegrzeczny ton, a na plecach czuję popchnięcie. Przechodzą mnie dreszcze, jednak kieruję się na piętro. Ludzie ze zdjęć odprowadzają mnie tam wzrokiem. Nie patrzę na nich, nie patrzę też na Mandy, która idzie za mną. W ogóle się nie odwracam i kieruję się prosto do pierwszego pokoju po lewej. Zanim nacisnę klamkę, biorę nieco głębszy oddech. Minął rok, to przecież szmat czasu… Otwieram wreszcie drzwi.
Nie zmieniło się nic.
Siadam na jednym końcu jej łóżka, aby też mogła na nim przysiąść, a jednocześnie nie narażać się na kontakt fizyczny ze mną. Wydaje się taka obca, więc chyba nie chce mnie dotykać.
- Jest szósta rano… - ziewa, a następnie siada na parapecie. Najwyraźniej miałem rację. Nie mam serca od razu jej pytać o co chodziło, dlatego też kilka minut poświęcam dokładnemu przyjrzeniu się jej. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to jej włosy, są zdecydowanie dłuższe, poza tym sporo ciemniejsze, jednak nadal w identyczny sposób delikatnie się falują. Poza tym nie zmieniła się zbyt wiele, może nieco schudła, delikatnie zbladła… Ciężko mi stwierdzić, tak długo się nie widzieliśmy.
- Dlaczego wtedy odeszłaś? - pytam, mój głos cudem nie drży.
- Dlaczego pytasz o to po ponad roku? - odpowiada mi pytaniem, a wzrok ma wbity w podłogę.
- Bałem się. Nadal się boję…
- Czego?
- Sam nie wiem. Ja… Źle mi bez ciebie - wyznaję.
- Tylko dlatego, że nie masz nikogo innego - w jej głosie słyszę gorycz, a kiedy przenosi spojrzenie z dywanu za okno, przez ułamek sekundy widzę, iż oczy jej się szklą.
- Najpierw czekałem, potem płakałem, następnie chciałem do ciebie przyjść, ale… Ale pojawiły się inne problemy. Nie mogłem - tym razem to moje oczy się szklą. - Dopiero niedawno otworzyłem twój prezent. Wiele razy mi się śniłaś, tak ostatnio… - nie odpowiada, więc ciągnę dalej. - Dziwnie tak żyć w niewiedzy… Czy ja zrobiłem coś nie tak?
Wzdycha, nie patrzy w moją stronę.
- To było przez ciebie, ale nie zrobiłeś nic źle, Spence… To znaczy tak to trochę wtedy widziałam, ale to dlatego, że liczyłam na coś, na co nie powinnam liczyć.
- Nie rozumiem - mówię, zresztą zgodnie z prawdą.
- Zakochałam się w tobie, głupku… - zatyka mnie. - I bardzo chciałam zobaczyć, że też coś do mnie czujesz, ale ty zachowywałeś się tylko jak przyjaciel.
- O - to jedyne, co wyrywa się z moich ust. - Czy to w ogóle możliwe..?
- Wszystko jedno, było, minęło - stwierdza, a ja mam wrażenie, że kłamie. A może tylko sobie wmawiam.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi wtedy? Byliśmy przyjaciółmi.
- Właśnie dlatego. Nie czułeś do mnie nic, więc po co się ranić? To tylko by zepsuło naszą przyjaźń - mówi.
- I tak ją zniszczyłaś… - głos mi się łamie.
- Lepiej już idź - rozkazuje.
- Ale… - chcę zaprotestować, ale nasze oczy się spotykają i nie jestem już w stanie.
- Po prostu kurwa wyjdź - powtarza polecenie, a ja grzecznie wstaję i wychodzę, bo już nie mogę. Nie mogę tego znieść. Nie odwracam się w jej stronę, bo to by zbyt mocno bolało. Mam wrażenie, że kolana mam sztywne, schodzenie po schodach to mordęga. Trochę jakbym był z drewna, drewnianą marionetką na sznurkach…
Żegnam się z babcią mojej przyjaciółki i próbuję zebrać myśli. Nie wychodzi, a w dodatku skończyły mi się fajki.
- Va fan! - wyrywa mi się przekleństwo, które zasłyszałem w jakimś skandynawskim filmie. Niby mam nowe informacje, ale na dobrą sprawę tylko jeszcze bardziej namąciły mi w głowie. Tak ciężko mi uwierzyć, że ktokolwiek byłby w stanie się we mnie zakochać. Zwłaszcza ktoś, kto wiedział o mnie tak wiele. Sądziłem, że postanowiła odejść, bo skrycie mnie nienawidziła, a… Nigdy nie przyszło mi do głowy, iż mogło być wręcz przeciwnie. Kiedy się kogoś kocha, to chce się być przy nim, prawda? Cholera, uczucia nie są bliską mi rzeczą. Nie rozumiem tego wszystkiego i opieram się na pieprzonej wiedzy z filmów i książek.
- Zetnij włosy, pedałku - słyszę, a zaraz potem zaliczam bliskie spotkanie z murem. Co się dzieje?! Dostaję w plecy, całuję ziemię. W łeb z glana. No kurwa. Słyszę śmiech. Czy ten dzień mógł być piękniejszy..? Chwilę jeszcze słucham kroków, kątem oka widzę odchodzącą grupę przez ułamek sekundy, a potem odpływam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Znalazłeś literówkę? Może błąd składniowy? Albo na przykład masz dla mnie jakieś sugestie? Daj mi znać!
PS. Chętnie się też po prostu dowiem, że czytasz moje opowiadanie, to też bardzo wiele dla mnie znaczy. :)