piątek, 14 lutego 2014

soulless ~ 7

Sięgam po papierosa i przechodzi mi przez myśl, że dziś wykonałem taki sam ruch o wiele więcej razy niż zwykle. To zdenerwowanie? Stres? Wszystko jedno. Palenie nie pomaga, ale lubię ten posmak, który pozostaje w ustach. Nigdy nie interesowały mnie zakazane owoce i teoria o nich, ale często przechodzi mi przez głowę, iż nie smakowałoby to tak świetnie, gdyby ktoś poza mną i panią z kiosku w sąsiedniej dzielnicy wiedział, że palę.
Poza tym dzień mija mi na autopilocie. Nie jestem nawet w stanie powiedzieć, co robiłem, tylko tyle, że nic znaczącego nie miało miejsca. Mimowolnie wzdycham. Może byłoby mi prościej, gdybym z kimś porozmawiał?
Tylko z kim?


Shane i Mandy odpadają… Charlie? Niezbyt przyjemnie go ostatnio potraktowałem, ale jestem niemal pewien, iż nie ma mi tego za złe. Wpatruję się w ekran telefonu i już mam dzwonić, kiedy z 21.01 robi się 21.02 i mój mózg mówi mi ciche ‘nie’. Właściwie… Czemu niby miałbym do niego dzwonić? Jestem aż tak samotny, zdesperowany? Tak bardzo potrzebuję się wygadać? A może to po prostu to ścierwo zwane wyrzutami sumienia, które mogło się pojawić gdzieś w głębi mojego czarnego serca, kiedy wyobraziłem sobie jego ciemne, piękne oczy błyszczące od łez?
Macham ręką, jakby to miało przegonić przykre myśli. Przytulam moją cholerną poduszkę i czuję, że sam chyba płaczę i wydaje mi się, iż ma to doprowadzić do zaśnięcia, jednak się mylę. Mam marne poczucie czasu, jednak wiem, że leżę wystarczająco długo, aby z całą pewnością stwierdzić, iż nie uda mi się uciec w objęcia Morfeusza.
Biorę telefon znowu do rąk i odkrywam, iż taki nijaki, półsenny stan, pochłonął pięć godzin z mojego życia. Co jak co, ale marnowanie czasu wychodzi mi perfekcyjnie.
Dzwonię.
Jeden sygnał. Dwa sygnały. Z ulgą odkrywam, że nie ma ustawionej żadnej idiotycznej muzyczki, która ma na celu wkur.. umilenie czasu dzwoniącemu.
Odbiera, a ja zapominam języka w gębie.
- Halo? - jego głos jest rozkosznie zaspany.
- Spałeś? - pytam o rzecz oczywistą.
- Nie, nie spałem - odpowiada mi kłamstwem.
- Jasne… Chyba potrzebuję się wygadać - stwierdzam.
- Więc co cię powstrzymuje? - zachęca, a ja kolejny raz zdradzam mu kompletnie wszystko. Nie wiem co on w sobie ma, ale nie boję się wypruć moich wnętrzności i mu pokazać. Jestem bezpieczny, a przynajmniej taki się czuję. Już prawie zapomniałem jak to jest.
Na przemian rozmawiamy i milczymy wspólnie do rana, cała noc ucieka nam na zacieśnianiu więzi. Nie ma niedomówień, nie ma kłamstw, wszystko wydaje się idealne, zupełnie jak pierwsze promienie słońca, które po obu stronach przysłowiowego kabla pokazują się o tej samej porze.
Z niewiadomego mi powodu nachodzi mnie pragnienie, żeby go spotkać.
Zapomniałem już chyba jak to jest, kiedy chcesz kogoś spotkać i robić z nim takie najzwyklejsze rzeczy, spacerować, rozmawiać czy pić obrzydliwą kawę na wagarach albo… przegadywać całą noc. Kiedy ostatni raz miałem taką okazję? Sześć lat temu? Siedem? Nie będę liczył nocy spędzonych z Shanem, nie tylko dlatego, że chcę to odrzucić w najdalszy kąt umysłu, tego się nawet nie dało nazwać rozmowami, nawet jeśli pojawiała się masa słów.
Cofając się trochę w przeszłość mam noce spędzone z Mandy. Było to stosunkowo dawno, w końcu jesteśmy przeciwnych płci, nic dziwnego, że rodzice w pewnym momencie zabronili nam to więcej robić. Zwłaszcza przypominając sobie to, co ostatnio mi wyznała… Tak czy siak, kiedy mieliśmy po te dziewięć czy dziesięć lat, mój tata rozkładał nam w każdy wakacyjny weekend namiot w ogrodzie. Shane czasem był z nami, ale zazwyczaj byliśmy sami. Z perspektywy czasu spokojnie mogę powiedzieć, że było jak w filmach - masa popcornu, zakazanej wtedy jeszcze przez mamę coli, latarka i straszne historie. Nie zapomnijmy też o ‘siedzenia do późna’, co przy dobrych wiatrach oznaczało pierwszą w nocy.


Poniedziałek zwyczajowo zaczął się dla mnie wczesną kąpielą i herbatą. Tym razem jednak nie poszedłem na wagary - obiecałem Charliemu, że będę grzecznie chodził przez kilka kolejnych dni. I tak, byłem, przynajmniej fizycznie. Zwyczajowo moje myśli ulatywały za okno, chociaż naprawdę próbowałem się wciągnąć w tematy poruszane na lekcjach. To strasznie trudne, kiedy wszystko wchodzi ci za pierwszym razem, podczas gdy reszta klasy potrzebuje wałkowania tego samego co najmniej trzydzieści razy. Z dnia na dzień jest coraz ciężej, ale do czwartku udaje mi się dotrzymać obietnicy. Obietnice są święte.
A mimo to tak ciężko mi spakować odpowiednie zeszyty w piątkowy poranek, nawet chcę odpuścić, pójść w jakieś ukochane miejsce albo nawet udać chorobę, cały dzień wygrzewać się pod kołdrą czytając książki i popijając herbatę. Już chcę iść kłamać, kiedy dzwoni mój telefon, na ekranie widnieje imię, któremu nie umiem odmówić rozmowy. Odbieram.
- Mam nadzieję, że właśnie wychodzisz do szkoły? - mówi złośliwie.
- Właściwie… Ech. Chciałem zostać w domu - mówię. - Ale! Idę, cholera, idę - słyszę jego śmiech, a chwilę potem swój własny.
- Dorwałem cię - stwierdza i się rozłącza. Ja przeklinam, pakuję cholerne zeszyty i idę do szkoły.
Przekraczam próg, piąty raz w tym tygodniu ignoruję znak, że o tej porze roku należy zmieniać buty i chowam kurtkę do szafki. Słyszę niedaleko jakieś nieśmiałe ‘cześć’, jednak nie mam pewności, czy to do mnie, więc na wszelki wypadek nie odpowiadam, aby się nie wygłupić.
Idę leniwie w stronę swojej sali i dokładnie tak, jak mam w zwyczaju, wchodzę do niej jako ostatni. Nikt nie podnosi na mnie wzroku, ja też się na nich nie patrzę. Szkoła średnia to naprawdę wspaniałe miejsce.
Zajmuję swoje krzesło i siłą woli walczę, aby na nim nie zasnąć. Ostatni dzień i znowu będę mógł robić to, na co mam ochotę. Ostatni. Obiecałem…
Ziewam, a w tej samej chwili drzwi do sali się otwierają, co może nie byłoby aż takie niesamowite, mimo, iż faktycznie praktycznie nigdy się to nie zdarzało już po moim wejściu, gdyby nie osoba, która pojawiła się w progu.
Uśmiechnąłem się z przekąsem.
- Zapomniałem wam powiedzieć, że mamy nowego ucznia - głos nauczyciela brzmi równie usypiająco jak wtedy, kiedy dyktuje nam tematy i notatki, które zapisuję tylko ja. - Przywitaj się.
- Jestem Charlie - uśmiecha się chłopak, a ja udaję, iż nie zwracam na niego uwagi, wzrokiem przesuwam leniwie za oknem, chociaż najchętniej gapiłbym się na niego jak osłupiały.
Cholera, jednak nie tak źle jest się czasem ucieszyć. Cholera, tak cholernie przykro zapominać o takich prostych rzeczach.
Siada niedaleko mnie, jednak nie reaguję, a i on nic nie daje po sobie poznać. Nie patrzę już na zewnątrz, teraz pośpieszam wskazówkę zegara, która zdaje się być jeszcze wolniejsza niż zazwyczaj, chociaż zawsze mi się wydawało, iż to niemożliwe.
Na przerwie nie daję już rady i go przytulam, co szokuje nie tylko jego, ale także trochę mnie samego. Naprawdę nie wiem skąd mi się to wzięło.
- Dlatego tak mnie pilnowałeś, gnoju! - mówię niezbyt serdecznie.
- Ech, chciałem ci zrobić niespodziankę.
- Yhym - wywracam oczami i czuję, że mam już swoją zwyczajną minę, mieszaninę znudzenia i zirytowania. - Czy teraz możemy już stąd wyjść?
- Idealny pierwszy dzień - śmieje się mój kolega, kiedy opuszczamy budynek szkoły.

2 komentarze:

Znalazłeś literówkę? Może błąd składniowy? Albo na przykład masz dla mnie jakieś sugestie? Daj mi znać!
PS. Chętnie się też po prostu dowiem, że czytasz moje opowiadanie, to też bardzo wiele dla mnie znaczy. :)