piątek, 21 lutego 2014

soulless ~ 8

Po zapłaceniu zdecydowanie przesadzonej ceny za wymyślne kawy w Coffee Heaven, udaliśmy się do mojego ukochanego magazynu. Było już po dziesiątej, więc był pusty, dokładnie tak, jak przypuszczałem.
- Po ciekawych miejscach się prowadzasz, nie powiem - stwierdza Charlie, ale ja nie zaszczycam go odpowiedzią, jedynie pociągam łyk mojego karmelowojakiegoś tam latte.
- Wiesz, jest zupełnie tak, jak przy naszym pierwszym spotkaniu - chłopak próbuje znowu.
- Co masz na myśli? - pytam.
- Niewiele mówisz i zachowujesz się, jakbym ci przeszkadzał - wzdycha. - Zupełnie inaczej niż przez telefon… Łatwiej ci się otworzyć gadając do urządzenia niż do człowieka?

- Nie wiem, w sumie nienawidzę rozmawiać przez telefon - wzruszam ramionami.
- Czy ty w ogóle lubisz rozmawiać? - przewraca oczami, a ja nie odpowiadam, bo szczerze mówiąc nie jestem pewien. - Obiecaj tylko, że kiedy w moim życiu zawieje mroźny wiatr, rozpalisz dla mnie ogień przyjaźni.
- Że co..?! - zatyka mnie.
- To cytat - chłopak uśmiecha się do mnie. - Lubisz czytać?
- Lubię - odpowiadam.
- Więc powinieneś… - zaczyna, ale urywam mu w połowie zdania.
- Jeśli chcesz mi polecić to, skąd wziąłeś ten tekścik, to lepiej się nie odzywaj.
- To Coelho… - mówi drżącym głosem.
- Czytałem kilka jego książek.
- I? - pyta zaciekawiony.
- Pieprzy jak potłuczony - stwierdzam bez namysłu.
- Powinieneś popuścić wodze fantazji! - każe mi, a ja patrzę mu prosto w oczy, żeby upewnić się, iż nie żartuje. Wydaje się być zupełnie poważny, a oczy nadal ma bardzo ładne, tak jak zapamiętałem.
Wzdycham.
- Co w takim razie lubisz czytać? - pyta, a dalsza rozmowa toczy się stosunkowo gładko, ku mojemu zdziwieniu nawet nie wychodzi ze mnie dupek przez cały czas i możemy normalnie podyskutować o naszych gustach.
W pewnym momencie patrzę mu w oczy i nie mogę sobie odmówić, całuję go. Nasz wspólny dzień rozwija się znacznie przyjemniej, niż sobie kiedykolwiek wyobrażałem, nie wspominając o moim porannym nastawieniu, o którym właściwie zapominam, kiedy cieszę się ramionami i zapachem tego chłopca o azjatyckich rysach.



Pachnę nim nadal, kiedy kładę się sam do łóżka. Biję się z myślami, bo co ja właściwie robię? Aż tak jestem spragniony czyjejś uwagi i bliskości? A może serio go lubię?
A może jest tylko zapełnieniem pustki po niej..?
Płaczę tak długo, że w końcu zasypiam, ale nie znajduję ukojenia, właściwie tylko bardziej się męczę… Z korytarza w korytarz, każdy niemal identyczny, brudny, wyłożony kafelkami, po których spływa woda. Gdzieniegdzie trafiają się okna, ale nie mogę przez nie uciec, ponieważ są zabezpieczone kratami. Wody przybywa, jest niesamowicie brudna, a ja nie mogę już biec, bo opór jest zbyt duży. Mam coraz mniej siły, ale staram się nie poddawać. Idę przed siebie, w końcu, kiedy woda sięga mi już do pasa, a ja chcę już odpuścić, droga się rozdziela. Oba korytarze są raczej krótkie, kończą się otwartymi drzwiami, w których z początku nic nie widać, jednak po chwili dostrzegam, że w każdym z nich znajduje się jedna sylwetka, rozpoznaję ich dopiero po kilkunastu sekundach. Wołają mnie do siebie, wyciągają ręce, każą wybierać, a ja mam ochotę tylko płakać, bo nie wiem, która droga jest właściwa. Patrzę to w jedną stronę, to w drugą, woda się podnosi coraz wyżej, a ja w końcu tonę, podczas gdy Charlie i Mandy patrzą na mnie z wyraźnym zawodem w oczach.

Budzę się spocony i spostrzegam, że pierwszy raz od bardzo dawna obudziłem się, kiedy godzina była już dwucyfrowa. Dwunasta to zazwyczaj niemal środek mojego dnia, a dzisiaj to początek… Czy jest sens w ogóle wstawać?
Zerkam na telefon i niespecjalnie mnie dziwi, że nie czekają na mnie żadne wiadomości czy wywołania, co jak co, ale pewne rzeczy raczej pozostaną bez zmian, dlatego też robię sobie herbatę i o dziwo zauważam, że volvo taty nie stoi przed domem, a hałasy w łazience na dole to Shane, a nie moja mama.
Czyli… Jestem z moim bratem sam na sam.
Przeklinam w myślach, kiedy widzę jego uśmiech i zastanawiam się, co jeszcze mogę zrobić, uciec, krzyczeć..? Zamiast tego tylko na niego patrzę, kiedy do mnie podchodzi i zastanawiam się, o co w ogóle w tym wszystkim mu chodzi.
Mam niemal łzy w oczach, a on tylko klepie mnie po ramieniu i odchodzi, śmieje się.
O co mu chodzi? O co mu, do cholery jasnej, chodzi?
Biorę herbatę i znikam w swoim pokoju, zamykam się na klucz i kolejny raz popuszczam wodze fantazji. W moich marzeniach wszyscy chcą być przy mnie, żałują, że mnie nie doceniali, wręcz płaczą, iż już nigdy nie będą mieli szansy spędzić chociaż chwilę z kimś tak cudownym, wyrzucają sobie, że mnie ignorowali, wyśmiewali… Z nieba pada deszcz, a ja jestem już bezpieczny w swoim nowym, prostokątnym mieszkaniu, które jest schowane przed światem sześć stóp pod ziemią.



Z marzeń wyrywa mnie dźwięk telefonu, na ekranie pojawia się imię mojego jedynego… przyjaciela? Tak, chyba mogę go tak nazwać. Zwlekam chwilę, ale w końcu odbieram.
- Jakie masz plany na dziś? - pyta, nie zaszczycając mnie powitaniem.
- Nie mam - odpowiadam szczerze.
- Chcesz się spotkać? - zadaje kolejne pytanie, a ja muszę się dłuższą chwilę zastanowić, bo nie mam zielonego pojęcia. - Spence?
- Która godzina?
- Czternasta.
- Możemy się spotkać o osiemnastej, jeśli bardzo ci zależy - mówię, używając najbardziej znudzonego tonu, jaki dano mi w zestawie.
- Bardzo mi zależy - wyznaje Charlie, a ja czuję ciepło w klatce piersiowej, tak nieco po lewej.
- W porcie - oznajmiam i się rozłączam, zanim chłopak zdąży cokolwiek dodać, a następnie idę wziąć prysznic. Nie mogę umyć myśli, to zajmę się chociaż ciałem.

W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, kiedy nic nie daje mu wewnętrznego oczyszczenia. Zazwyczaj to tylko moment, kilka dni, może tydzień, kiedy bierzesz się za swoją pasję, może kochany instrument, może ołówek i kartkę, aby coś napisać czy narysować, ale masz w głowie taki bałagan, że wszelkie próby schodzą na niczym. Dla niektórych nazywa się to brakiem weny, dla innych stanem poddepresyjnym, a dla mnie coraz bardziej równa się słowu ‘codzienność’. A przynajmniej teraz, po dwóch godzinach patrzenia się na kartkę z ołówkiem w lewej dłoni, dokładnie tak czuję. Chciałbym rysować, coś zobrazować, ale nic z tego nie wychodzi, z roku na rok wszelkie tworzenie stawało się dla mnie trudniejsze, a teraz wydaje się niemal niemożliwe, chociaż tak bardzo chciałbym po prostu narysować potwora spod łóżka i uwięzić go pod magnesem na lodówce, żeby już mnie nie niepokoił.
Może to wszystko przez to, że problemy z ludźmi są nieco bardziej złożone, mogę zamknąć oczy, ale one nie znikną, ponieważ nie są już wytworem nieokiełznanej dziecięcej wyobraźni, a już efektem tego, co się dzieje naprawdę.

Powinienem wiedzieć czego chcę, ale to jest zbyt trudne; chyba boję się konsekwencji i tych wszystkich cholernych uczuć, niekoniecznie moich. Właściwie… Chyba właśnie o czyjeś mi chodzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znalazłeś literówkę? Może błąd składniowy? Albo na przykład masz dla mnie jakieś sugestie? Daj mi znać!
PS. Chętnie się też po prostu dowiem, że czytasz moje opowiadanie, to też bardzo wiele dla mnie znaczy. :)