- Nie uciekaj! - krzyknąłem, chociaż dobrze wiedziałem, że ona i tak się nie zatrzyma. - Proszę! - ale nadal biegła. A ja miałem już dość, byłem zbyt zmęczony. Zawsze się śmiała z mojej sprawności fizycznej, ale teraz tylko biegła dalej. Nawet się nie odwróciła, chociaż błagałem bliski łez.
- Zaczekaj! - wydyszałem zatrzymując się. Nie mam siły biec dalej. - Zaczekaj, błagam! - płaczę. Czuję własne łzy na policzkach. Zatrzymała się, ale nie spojrzała w moją stronę. Jakby na coś czekała.
Puściła ukradkowe spojrzenie.
- Czego chcesz? - spytała tonem, przez który zabolało mnie serce.
- Ja... - właśnie, czego chcę?
- Czego chcesz? - Mandy teraz już patrzyła na mnie. Chyba. Oczy miała takie niezdrowo duże i puste. Zupełnie jak głos.
- Dlaczego..? - jestem głupi. Dlaczego co? Kompletnie nie wiem, czego od niej chcę.
Spojrzała na mnie. Tak jak kiedyś gdy musiała wracać do domu po całym dniu spędzonym razem. Zmartwiona, ale jednocześnie lekko uśmiechnięta, bo zawsze marnowaliśmy czas we wspaniały sposób. Cholernie mnie to teraz obrzydza, bo jest dla mnie taka chłodna, jakbyśmy nigdy nie byli przyjaciółmi. Nie zachowuje się nawet jakbym był jej obojętny, jakby to co było między nami odeszło w niepamięć; zachowuje się, jakby mnie nienawidziła.
- Dlaczego mnie zostawiłaś? - zapytałem z wyraźnym żalem, bo cholernie tęskniłem. Byłem wtedy sam, zupełnie sam, bo ufałem tylko jej, a ona mnie zostawiła. Ale nie powiedziałem jej tego, i tak doskonale to wiedziała, a ja nie chciałem się bardziej upokarzać.
- Musiałam - powiedziała, a ja wyczułem w jej głosie lekceważenie. Może jedynie minimalnie nasycone rozbawieniem. To takie obrzydliwe...
- Nic nie musiałaś. Nic kurwa nie musiałaś! - wściekłość wylewała się ze mnie intensywniej niż wcześniej żal. - Słyszysz?!
Uśmiechnęła się tylko z wyższością.
Łzy popłynęły znowu. Tęskniłem za nią. Tęsknię.
- Wiedziałam, iż się zmienisz, ale miałam nadzieję, że w drugą stronę. Że będziesz silniejszy, a ty... - zawahała się. - A ty płaczesz. - zawiodłem ją..?
Wyciągnęła do mnie dłoń, ale nie zdążyłem jej chwycić, bo ją cofnęła i schowała twarz w dłoniach. Rozszerzyła palce jakby mnie zobaczyć. Nigdy nie widziałem tak smutnych oczu jak wtedy. Choć nie znałem powodu smutku, przytłoczył mnie i miałem ochotę krzyczeć do utraty głosu, ale milczałem.
Mandy zaczęła płakać krwią. Obrzydliwą, gęstą, bordową krwią.
Znów zaczęła uciekać, a ja biegłem za nią. I już wiedziałem, że nie zdołam jej złapać, ale biegłem. I sądziłem, że będę biegł aż zabraknie mi sił. Jeszcze ją widziałem, chociaż przez pędy grochu niewiele można było dostrzec, z każdą chwilą coraz mniej, bo była ode mnie dużo szybsza.
Zatrzymałem się. Dalszy pościg nie miał sensu, więc się zatrzymałem i rozejrzałem. Pole grochu. Przecież była późna jesień. Kiedy to było? Niedawno. To było niedawno. Byłem pewien.
Ale to przeminęło. Zniknęło. Tak jak Mandy. Ona też zniknęła. Zniknęła w moje piętnaste urodziny i kolejny raz na jakimś durnym polu też.
Przygryzłem wargi ze zmartwienia. Nie, to nie było zmartwienie. Byłem wściekły. Cholernie wściekły, zostawiła mnie po raz kolejny. Nic nie rozumiałem. Czułem tylko ból. Fizyczny. Nawet nie wiedziałem, kiedy zacząłem sobie wbijać paznokcie w dłonie.
Widziałem tylko jak płynie krew i...
Obudziłem się. To był sen. Tylko sen. Mandy tam wcale nie było, ale ból w dłoniach był prawdziwy. Moja idealna przyjaciółka, zwana pościelą, była ubrudzona szkaradną cieczą. Rodzice mnie zabiją.
Nie, nie zrobili tego. Nie ma tak dobrze. Jestem żywy, żyję. A wtedy już tylko patrzyłem jak spływa moja krew, ale niezbyt długo.
To było tydzień temu. Teraz spałem zupełnie spokojnie, a może po prostu nie zapamiętałem mar.
Rany wtedy opatrzyłem szybko, krew na całe szczęście nie ciekła zbyt długo. Pozostawała tylko kwestia niewygodnych pytań, 'Co sobie zrobiłeś?', 'Co się stało?'.
To takie okrutne gdy nie można powiedzieć prawdy, bo inni jej nie zrozumieją.
Mandy by mnie zrozumiała. Oczywiście o ile nadal jest taka jak kiedyś.
Jak mieliśmy po dwanaście lat byliśmy nierozłączni. Mieliśmy nawet takie kolorowe koralikowe bransoletki z napisami 'Friends forever' czy czymś w ten deseń. Wcześniej, jeszcze we wczesnej podstawówce Shane, mój starszy brat, też trzymał się z nami. Trójka nierozłącznych przyjaciół. Jednak potem nas zostawił, szkolne przyjaźnie nie tolerują niańczenia młodszego rodzeństwa. To on zostawił mnie pierwszy, lecz wrócił. Nie taki, jak go potrzebowałem, za jakim tęskniłem... Dla mnie chyba by było lepiej, gdyby tego nie robił.
Mandy poczekała do moich piętnastych urodzin. Pamiętam jak planowaliśmy, że koniecznie zrobimy w nie coś niesamowitego, że będą niezapomniane.
Faktycznie nigdy ich nie zapomnę.
Padało wtedy, ale i tak do mnie przyszła, bo wiedziała, że czekam. Jednak ledwo minęła próg i nie chciała zdjąć płaszcza. Wyciągnęła tylko spod niego paczkę nieco większą niż format a5, spojrzała się na mnie tak jak przy każdym pożegnaniu, wyszeptała 'trzymaj się' i wyszła. Tak po prostu.
Żadnego 'wszystkiego najlepszego'.
'Trzymaj się'.
Z początku nie wiedziałem co zrobić, stałem jeszcze chwilę w przedpokoju, spojrzałem ostatni raz na drzwi i poszedłem do swojego pokoju.
Jeszcze niedawno paczka była zamknięta, lecz po tym cholernym śnie stwierdziłem, że chyba nadszedł czas, żeby wreszcie odpakować mój cholerny prezent, więc sięgnąłem pod łóżko i znalazłem go dokładnie tam, gdzie go odłożyłem przy ostatnim podejściu. Wziąłem ją na kolana i pociągnąłem za purpurową wstążkę. Byłem taki dumny, że wreszcie odważyłem się to zrobić, chociaż to teoretycznie takie nic.
Po odwinięciu papieru znalazłem dokładnie to, czego się spodziewałem. Zeszyt w twardej oprawie. Chociaż nie, nie tyle zeszyt, co raczej pamiętnik.
Mimo odwinięcia papieru, nadal nie mogłem się zmusić, żeby zajrzeć do środka. Z jednej strony chciałem, żeby był pusty, ale z drugiej sądziłem, że czułbym się oszukany. Chciałem wyjaśnień. Chciałem wiedzieć, czemu nigdy więcej się nie odezwała, więc otworzyłem, a tam było pusto. Zupełnie pusto.
Nadal żyłem w niewiedzy. Nie poznałem odpowiedzi na żadne z moich pytań. Pomyślałem, że zapytam ją wprost. Ale nie tamtego dnia. I nie następnego. Zanim otworzyłem paczkę czekałem ponad rok, więc ile czasu muszę czekać na bezpośrednią konfronację? Zastanawiałem się. Dziesięć lat? Dwadzieścia? Oby nie, bo wtedy już by było na wszystko za późno. Nie będę żył tak długo, a ona pewnie zupełnie by o mnie zapomniała, więc muszę się tym zająć szybko. Najlepiej jeszcze przed świętami. Miałem niecałe sześć tygodni, a to wbrew pozorom bardzo niewiele, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, z jakim trudem wszystko mi przychodzi.
Dałem sobie jednak czas na zagojenie ran. Rodzice, Shane, nauczyciele i Ted, ktoś w rodzaju kolegi z przyzwyczajenia i braku wyboru, i tak pytali co mi się stało, ale nic im nie powiedziałem. Jednak jestem pewien, że gdyby Mandy okazała cień zainteresowania moją osobą, ja opowiedziałbym jej wszystko. Byłbym dla niej jak otwarta księga i doskonale wiem, iż od niej nie chciałbym nic w zamian, nawet słowa.
Wracam do tego co tu i teraz. Moje myśli powędrowały tylko tydzień wstecz, a ja czuję się, jakbym odbył poważną podróż w czasie, taką co najmniej do średniowiecza.
Mam przy sobie zeszyt, który Mandy mi podarowała. Od tygodnia noszę go wszędzie ze sobą. Kolejny raz wyciągam ten cholerny pamiętnik, ale otwieram dopiero drugi raz. Wodzę dłonią po pustej pierwszej stronie i zauważam pewną rzecz - ślad po wyrwanej kartce.
Wodzę po nim palcem. Chciała coś przekazać, ale rozmyśliła się jakby w ostatniej chwili. Poczułem, że przygryzam rękaw bluzy. Nie lubię tego nawyku, ale nie panuję nad nim, kiedy czuję się jak wielki znak zapytania.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk mojego telefonu. Najpierw zerknąłem na zegarek - 13.58. Chwilę później nacisnąłem zieloną słuchawkę i podniosłem dosyć już sfatygowanego Ericssona do ucha. Nie odezwałem się, nigdy tego nie robię, kiedy ktoś do mnie dzwoni. Taki mój mały bunt - nienawidzę rozmawiać przez telefon.
- Sto lat, sto lat! - słyszę śpiewy mojego wujka oraz jego kolorowej, szczęśliwej rodzinki. Mam ochotę rzucić komórką o mur, słysząc tę całą radość i tak zwaną serdeczność. Biorę głęboki oddech i równie radośnie oraz serdecznie dziękuję za życzenia. Rozmowa trwa minutę i dwadzieścia dziewięć sekund - dla mnie niemal wieczność. Kiedy wreszcie się kończy wybucham płaczem. Sam nie wiem dlaczego.
Jejku! Uwielbiam Cię!
OdpowiedzUsuń