piątek, 28 marca 2014

soulless ~ 11

Moja szafka właśnie oznajmiła mi, iż jestem gejem czy może raczej cytując “pedałem”. Przedmioty martwe nie mogą się rzecz jasna odzywać, a miałem wrażenie, jakby krzyczała mi w twarz, a to wszystko między innymi przez masę pięknych napisów markerem.
Odkleiłem jedno ze zdjęć przyklejonych do niej na gumę do żucia i patrzyłem chwilę na obrazek przedstawiający mnie całującego Charliego. Fakt, zdarzyło się. Fakt, pozwoliłem mu zrobić to zdjęcie. Fakt, nie zaznaczyłem, że nie może go nikomu pokazywać. Jednak… Cholera. Sam nie wiem.
Dość szkoły na dziś. Może nie tylko na dziś. Wychodzę starając się unikać cudzych spojrzeń i nie słuchać komentarzy, bo chociaż homoseksualizm jest traktowany z roku na rok lepiej, to wcale nie oznacza, że już jest dobrze. W dodatku to nie jest prawda. Nie kocham Charliego ani nie chcę z nim być. Czemu mam obrywać z powodu czegoś, co nawet nie jest prawdziwe? Nie chcę walczyć w cudzej walce.

Nastolatki potrafią być okrutne i chociaż w pewnym stopniu jestem w stanie to zrozumieć, jestem jednym z nich i wiem jak to jest, kiedy nienawidzisz odbicia w lustrze, tego co robisz, zazdrościsz wszystkim i wszystkiego, ale zamiast motywować się tym, to tylko gromadzisz więcej nienawiści, ale… Zawsze lepiej jest być tą stroną, która wyrzuca z siebie tę złość, nie pieprzonym celem, z tym, że ja chyba zostałem stworzony i zaprogramowany do roli ofiary, ktoś chce mi może zrobić czyszczenie dysku?
Trzęsą mi się ręce i nie mogę przez to odpalić zapałki od draski, kiedy nagle słyszę kilka słów, które odbierają mi kontrolę.
- Podobno brat też go posuwał - dociera do moich uszu i mam wrażenie, że staję w płomieniach. Moje ciało przestawia się na automat i chwilę później zaczyna się pierwsza poważna bójka w moim życiu. Samobójcza misja, już po kilku sekundach to ja ląduję na ziemi i obrywam, nie tylko fizycznie, ale psychicznie. Ja. Pedał. Głupek. Dziwak. Popierdoleniec.
Więcej już nie słyszę, bo z odsieczą nadciąga chyba sam dyrektor, przynajmniej tak mi się wydaje, że to jego głos. Przewracam się na plecy i wpatruję w niebo, ktoś chyba próbuje mi pomóc się podnieść, ale ledwo jestem w stanie siedzieć.
Robi się zbiegowisko, lecą jakieś bluzgi, ale nie do końca odróżniam słowa, kładę się z powrotem na chodnik i chyba jacyś ludzie próbują mnie podnieść, ale nie mam pewności. Odpływam, a w mózgu zapętla mi się jedno słowo - idiota.

Odzyskuję świadomość w gabinecie szkolnej pielęgniarki, co rozpoznaję po specyficznym zapachu.
- Będziesz żył - mówi zniecierpliwionym tonem otyła kobieta, której najwyraźniej przeszkodziłem swoim wybrykiem w oglądaniu serialu. - Ale co ci strzeliło do głowy, żeby z takim wychudzonym ciałem się rzucać na czterech chłopaków z klasy sportowej?
- Nie wiem - odpowiadam, bo tłumaczenie byłoby zbyt bolesne i długie.
- Dobrze widzisz? - pyta, w między czasie pomagając mi usiąść na kozetce.
- Na prawe oko dobrze, a na lewe… - wzdycham, bo irytuje mnie ten rozmyty obraz.
- Nic dziwnego, opuchnięte jak diabli. Ale możesz już iść - ponagla mnie, a ja chwiejnie wstaję starając się zignorować ból. - Proponuję najpierw gabinet dyrektora, chciał się z tobą widzieć.
Kiwam głową i dziękuję za opatrzenie ran, jakby naklejanie plastrów miało ocalić moje życie. Chcę jej życzyć miłego dnia, jednak się rozmyślam i po prostu wychodzę, posłusznie kierując się do gabinetu dyrektora, powłócząc nieco nogami.
Iiiiidiota.
Witam się z panią z sekretariatu, a ta od razu otwiera mi ostatnie drzwi, dzielące mnie od właściwie najważniejszej osoby w tej szkole.
- Spencer Baker - słyszę męski głos. - Siadaj.
Siadam w milczeniu. No, prawie, bo wyrywa mi się syknięcie z powodu bólu.
- Jesteś mi w stanie wyjaśnić, co się właściwie wydarzyło? - pyta wyzywająco.
- Ja… - niezbyt wiem co odpowiedzieć. - Widział pan moją szafkę, dyrektorze?
- Owszem, to ma jakiś związek? - pyta, jakby nie było to wystarczająco oczywiste.
- Nie jestem gejem - mówię, co brzmi nieco płaczliwie.
- To akurat nie mój interes - stwierdza dyrektor.
- Nie chcę obrywać za coś, co nie jest nawet prawdą. To nie moja walka - kontynuuję.
- Ale podobno to ty zacząłeś bójkę - słyszę w odpowiedzi.
- Ich teksty przekroczyły pewną granicę - stwierdzam z goryczą w głosie.
- Nie uważasz, że twoje zachowanie było co najmniej lekkomyślne?
- A ty? Nie uważasz, że miałem prawo stracić nad sobą kontrolę? Raz, cholerny raz - syczę i posyłam mu lodowate spojrzenie.
- Mogę cię wyrzucić ze szkoły, zdajesz sobie z tego sprawę?
- Byłoby niezmiernie szkoda - prycham.
- Baker, nikt nie chce dla ciebie źle…
- Polemizowałbym - przerywam mu.
- Wagarujesz, palisz na terenie szkoły, teraz jeszcze ta bójka… Mam wiele powodów, żeby cię wyrzucić, a przynajmniej zawiesić - mówi już całkiem spokojnie.
- Ale? - pytam z nutką zainteresowania. Zawsze jest jakieś “ale”.
- Możemy załatwić to inaczej. Jesteś dobrym uczniem, twoje oceny są chwilami wręcz imponujące, miałem nawet okazję czytać kilka twoich esejów - chrząka, a ja unoszę brew, bo jednak jestem nieco zdziwiony. - Nie zdziwiłbym się właściwie, gdybyś po dzisiejszym incydencie chciał się przenieść, jednak mam inną propozycję i myślę, że może ci się spodobać.
- Doprawdy? - ziewam, jakoś nie mogę sobie odmówić lekceważącej postawy.
- Do końca tego roku szkolnego mógłbyś uczyć się na odległość, przez internet, a tutaj przychodzić jedynie na ważniejsze testy i rzecz jasna na egzaminy.
- A gdzie haczyk? - pytam, bo nie mogę uwierzyć we własne szczęście.
- Chcę cię widzieć w co najmniej połowie konkursów z tej listy - podaje mi kartkę, którą szybko przelatuję wzrokiem.
- Ale to będzie ze trzydzieści konkursów! - wyrywa mi się jęk.
- Drugie wyjście to wyrzucenie cię ze szkoły z tak brudnymi papierami, których raczej żadna lepsza szkoła od naszej nie zaakceptuje - uśmiecha się z satysfakcją.
- To szantaż - zauważam.
- Mógłbym nie dawać ci wyboru - stwierdza nadal się szczerząc.
- Zgoda - wzdycham, bo uznaję, że te wszystkie konkursy mogą mi nawet pomóc w osiągnięciu mojego celu, w którym ludzie mają mnie podziwiać.
- Jakieś pytania? - potrząsam głową. - Możesz już iść do domu.
- Dziękuję - mówię i chyba się uśmiecham, po czym wstaję i wychodzę ze szkoły, ignorując tym razem wszelkie zaczepki.
Idę prosto do domu, bo nie mam żadnych innych opcji, a prysznic mi nie zaszkodzi. Przekręcam klucz w zamku frontowych drzwi i napawam się ciszą, która właściwie jest chyba możliwa wyłącznie w takich starych budynkach jak ten, w którym mieszkam. Zapach też jest jedyny w swoim rodzaju, możesz sprzątać ile chcesz, ustawić setki odświeżaczy, ale i tak woń się przebija.
Czasem zastanawiam się jacy byli ludzie, którzy mieszkali tu przed nami. Czy byli szczęśliwi? Czy ktoś miał tak jak ja…?
Patrzę w swoje oszpecone oblicze w lustrze i przechodzą mnie ciarki na widok opuchlizny i pojawiających się siniaków, a może raczej na myśl, którą to prowokuje - może podświadomie zrobiłem to sobie specjalnie i liczyłem, że skończy się znacznie gorzej.

5 komentarzy:

  1. Nie wiem co napisać ale bardzo chcę skomentować ;_;

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne, tylko naprawdę szkoda, że takie krótkie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wena niezbyt chce słuchać terminów, więc. : (

      Usuń
  3. Genialne! Czekam na więcej! Co piątek patrzę czy coś dodałaś! Niestety w ten piątek nie mogłam i strasznie tego żałowałam, ale już nadrobiłam zaległości. Jesteś świetna w pisaniu opowiadań, one są takie.. Oryginalne i ciekawe. Dziękuję, że mogę przeczytac tak świetne opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń

Znalazłeś literówkę? Może błąd składniowy? Albo na przykład masz dla mnie jakieś sugestie? Daj mi znać!
PS. Chętnie się też po prostu dowiem, że czytasz moje opowiadanie, to też bardzo wiele dla mnie znaczy. :)